Historyczna geneza mody dresiarskiej

Styl dresiarzy nie ma chyba żadnego zwolennika w gronie osób zajmujących się modą. Choć moda męska tego nurtu źle kojarzy się już każdemu, jej damski odłam wciąż nie traci na popularności. Wydawałoby się, że tipsy i solarium to wymysły ostatnich dekad. Jednak dresiarska moda ma wielowiekowy rodowód. Sięgając do przeszłości da się ją logicznie wytłumaczyć.

Dziewczyny o hebanowej czy pomarańczowej cerze to na polskich ulicach norma, nawet w środku zimy. Aby tego dokonać godzinami smażą się na solarium. Zostawmy na chwilę racjonalne plusy i minusy – to, że doświetlanie się zimą sztucznym światłem dobrze wpływa na samopoczucie i że solarium sprzyja jednocześnie rozwojowi raka skóry. Głównym motywem jest opalenizna jak po powrocie z dalekich wakacji. Oczywiście wszyscy w naszym otoczeniu wiedzą, że nie byłyśmy w tropikach, ale liczy się wrażenie, jakie wywołuje hebanowa skóra. Podobnie było w XVIII wieku, tylko że wtedy w modzie była cera blada. Większość pracy wykonywano wówczas fizycznie i na świeżym powietrzu, dlatego biedota była zwykle opalona przez cały rok. Bogate (lub aspirujące) panny i kawalerowie chcieli więc wyglądać, jakby nigdy nie splamili się pracą fizyczną na polu, a najprostszą na to metodą było unikanie słońca – stąd popularność jedwabnych i koronkowych parasolek czy rękawiczek. Dziś jest odwrotnie: większość posad wymaga siedzenia przy komputerze w biurze czy przy kasie w sklepie, dlatego blada skóra jest powszechna. Teraz opalenizna kojarzy się ze świeżo zakończonym urlopem, brakiem obowiązków i wakacjami. Stąd popularność solarium.

Jestem bogata…

Strój od wieków podkreślał też status społeczny. Już kilkaset lat temu bogaci państwo, którzy nie musieli pracować, mogli zasygnalizować to poprzez niepraktyczne elementy ubioru : buty w szpic ( po błotnistym polu nie sposób w nich chodzić) czy długie, wijące się wokół dłoni, zdobne rękawy. Z czasem ten kod został odczytany przez szerszą publikę i nawet niższe warstwy społeczne po ciężkiej pracy wskakiwały w buty z czubem. Do dziś przetrwały one tylko u miłośniczek solarium, które – o ironio – w takim obuwiu najczęściej pokonują właśnie drogę z przystanku PKS, przez błotniste pole, do sklepu ( kto nie wierzy, niech wsiądzie w PKS i wyjedzie 50 km za miasto!). Podobnie jest z długimi paznokciami – kiedyś mogli nosić takie tylko ci, którzy nie pracowali fizycznie. Przy wykopywaniu ziemniaków noszenie takiego manicuru byłoby bowiem udręką, co innego przy dumaniu w bibliotece. Dziś długie tipsy pokryte brylancikami to domena głównie osób pracujących ciężko fizycznie: kasjerek, pracownic magazynów, hostess, w najlepszym razie sekretarek. Jest tak nie tylko w Polsce – również amerykańskie sekretarki i kasjerki są częstym obiektem żartów z powodu swojej fascynacji długimi paznokciami, które uniemożliwiają im stukanie w klawiaturę czy odbieranie telefonów.

…i to widać!

Brylanciki na paznokciach to pozycja obowiązkowa wśród dresiar, a im ich więcej, tym lepiej świadczy to o właścicielce. W cenie jest też brokat, sztuczne cyrkonie, małe kwiatuszki, serduszka czy zwierzątka. Tu odwołanie się do świata bogatych jest aż zbyt dosłowne, dlatego nie trzeba go chyba wyjaśniać. Zauważmy jednak, że takie ozdoby pokrywają również ich telefony, buty, spodnie (szczególnie nad pupą, gdzie stosownie jest mieć diamentowy, idiotyczny napis typu „Hell’s Bitch” czy „Baby Angel”), kurtki, torby i bieliznę.

Ostatnim elementem dresiarskiego dress code’u jest platynowy blond. O jego wyborze decyduje fakt, że występuje on naturalnie zaledwie u kilku procent populacji (w Polsce u 9 %). Jest więc utożsamiany z czymś wyjątkowym i ma dodawać statusu i poczucia wartości, podobnie jak wszystkie poprzednie wymienione tu atrybuty. Już starożytne Rzymianki pokrywały włosy złotym lub perłowym proszkiem, co miało nadać im pożądaną, jaśniejszą barwę. Obecnie włosy można farbować, więc nie mamy problemu z uzyskaniem ukochanego blondu.